Jarosław Szczęsny Binkowski, poeta
Wiara
Spowalniają już rytmy lata
Spoczął Wrzesień jak kontemplatyk
A po liściach słoneczko maca
Śladów marzeń szuka skrzydlatych
Szuka śladów wyrytych w sercach
Szuka uczuć tych niewygasłych
Szuka tego jednego miejsca
Gdzie czar prysnął aniołów bezskrzydłych
Czas się kończy, powoli gaśnie
Jednak wiary swej nie straciłem
Przędą drzewa z chmur białych baśnie
Do tej chwili wytrwałem szczerze
Pogubiłem wszystko co zgniłe
W odgłos kroków jej ja wciąż wierzę
Radharani i inne…
Wiosna
Tak dyskretnie przychodzisz Pani
By rozsypać jak śnieg zawilce
Zielenieniem od wspomnień zbawisz
Po niedawnej pustce i czystce
Jakże żywe dochodzą głosy
Z rozbudzonych lasów i łąki
Zmartwychwstali zaczerpmy rosy
I upijmy się nią jak bąki
Na ogródkach zazdrosny żonkil
Blednie, żółknie przed prymulkami
A gdzieś w trawie maleńkie fiołki
Świat urodą podbiją cały
My pójdziemy o wiele dalej
Jakubową mając drabinę
Gdy rozkwitną krzewy różane
Policzymy szczęśliwe chwile
Radharani i inne…
Pijak
A ten pajac, co to za jeden
Z krzesła leci taka pokraka
I zlękłego bydlęcia ślepiem
Orbitalne kręgi zatacza
A bełkocze, wykrzywia ryj tak
Ukazując dziąsła bezzębne
Brwi unosi cyrkowy dziwak
Jak Mefistofeles obłędny
Runął ciężko, z łomotem stacza
I na całej gębie pocięty
Jak jabłuszko na jeża lancach
…Rośnie szybko, ciemnieje w kroczu
A on niczym ten żółw pogięty
Na podłodze w kałuży moczu
Radharani i inne…
Psi los
Pod murem zwierzę kopane
Podkuli ogon i szczy
Znowu coś nie gra z panem
Że się na kundlu mści
Szpic buta trafia w żebra
A toto nawet nie piśnie
Trzęsie to jakby febra
Ludzkie złe oko błyśnie
Zakłapie szczęka człowieka
Ty znowu żeś nienażarty
Jest taki strach co nie szczeka
Do muru strach przyparty
Podróż poślubna
O Londynie
Tłum barwny znajdziesz w Londynie
Mierniczym szczęścia jest uśmiech
W oknach upiorne dynie
Straszą dziurawym brzuchem
Współczucie obca maniera
Jest luksus nikt nie umiera
Tylko kupuje. Konie
W miasta uśpionym łonie
Podróż poślubna
Echa Leśne
Zgłębiam krakowskie echa leśne
Młodnieje las, kwiaty w krąg lśnią
Daleko mi do miejskiej pleśni
Obok z rodzinką żyję lisią
Deszczyk pokropił, las oddycha
A w głębi nory świecą noski
Lisięta zaczną się rozpychać
Jakże zdziwione i beztroskie
Przez dziurkę od klucza
Kot w podróży
Rośnie gąszcz nóg w tunelu
Tak płynie jak Wisła
Tłum na zbity pysk wali
Drży sufit, tynk pryska
Ależ trzęsie podziemiem
Rzeźbionymi biodrami
Kołyszą kobietki
I niosą co dalej
Poniesiono i skrzynkę
Pomarańczową
Z wiejskimi jajami?
Nie, z ważną osobą
Co za diabeł do licha
W tej skrzynce się gnieździ
Ni to Chińczyk ni Gremlin
Sam Milord w niej siedzi
Brzdąkałby na wąsiskach
Pod babskie obcaski
Ten przedziwny turysta
Czcigodny kot syjamski
Pod krakowskim niebem
O bracie co gubił spodnie
Wiosna uskrzydla Maj w Krakowie
Fosforem miga mundurowy
Gdzieś na przystanku Lubicz łowię
Przeciągające się rozmowy
Pijak obleśny nie chce zabrać
Swojego tyłka, protestuje
Zacietrzewia się abrakadabra
Kiedy stójkowy go spisuje
Cicho jak trusia siedzi sąsiad
O narośniętych bielmem oczach
Złoto-perliście wzbiera coś tam
W intymnej okolicy krocza
Straż milczy a napięcie wzrasta
Uchroń Boże!
Dziad wsparłszy się o kulach – basta!
Trzeba azymut wziąć na dworzec
I jak żółw ciężko się gramoli
I krok za krokiem coraz niżej
Ściągają się na kształt harmonii
Portki wiszące na penisie
Ślimak bezwstydnie wyjrzy z gaci
Żegnaj miły przystanku Lubicz
I tak się kończy wiersz o bracie
Co bez pardonu spodnie gubił
Pod krakowskim niebem
Anglicy w polskim pubie
Znów noc i płynność poezji
Stąd Włosi mówią że Dante
A bluszcz na wieniec niezły
I wszystko śmiechu warte
Polacy mówią że Cezar
Anglicy Jezus Christ
Inni zaś robią zeza
Jakbym był zbędny chwast
Anglikom bardzo wesoło
Poetę biorą na piwo
Stawiają wyborową
Żeby miał lepszy żywot
Kowbojski wkładam kapelusz
Londyńczyk moją koronę
Kompanie kapewu?
Pstryk w nos w zabawy tonie
W pubie czasza z butelką
Pod język elektryzuje
Wódka jest tabakierką
Gdy z kapsla w nos gruntuje
A wyjście jest hetmańskie
Oddawać mocz z przemieszczaniem
W rozkroku esesmańskim
Mieć stumetrowe szczanie
Pod krakowskim niebem
Ojczyzny nigdy nie miałem
Ojczyzny nigdy nie miałem
Jej próżno szukać po świecie
Konie podglądam kare
W żagwiach jarzębin Wrzesień
Trzech Romów do mego okna
Znów puka w kamieniołomie
A mnie koszula zmokła
I sen kroplami dzwoni
Koniki strzygą uszami
Cyganie w szybę stukają
Ogień bogini Kali
Unosi się litanią
Do ludzi już docierają
Magiczne jakieś sygnały
Pod fletu czar jak anioł
Pląsa już Radharani
Ojczyzny nigdy nie miałem
Dusz bratnich szukam po świecie
Koniki moje kare –
Tylko wy zrozumiecie
Pod krakowskim niebem
Portret kota sztuki
W zieleń Brodów wkomponowany
Wyblakły, wystrzępiony kot
Strzeże dworu okiem zmętniałym
Stary kocur z łbem żmijowatym
Harmonijkę rozciąga w lot
I przechodzi oknem przez kraty
Ledwie miauczy i tak w zadumie
Drąży w ciszy korytarz swój
I przydługie łapy prostuje
Cedron w parku wiązaną siłą
Rżnie na żyłkach zdumionych strun
A to wszystko kotu się śniło
Schody anielskie
Księga zimy
Zima wieś wiąże na postronku szczęka zębami mroźna noc
Na szybach inkrust gwiaździsty irysy osty zjawiska
Świerki i sosny przy drogach grają na skrzypcach w nieba strop
I z wiązką srebra znów księżyc do domków z kart się przeciska
Tropi zwierzęta tropi ludzi nocą odwiedza każdy kąt
Poznaje sekret człowieka gdy słuch nastawia jak radar
Milczy na śniegu światło zjawy pod straż drzew pokieruje krok
I pod tym światłem do głowy skrzydlata wena się wkrada
Ci co czytają księgę zimy ujrzą wnet swoją siwą skroń
Wieś płynie sobie wolniutko z jabłonką w białym gorsecie
Spieszy się tylko dym z komina jakby zapłacił bogom cło
Lasem przeszklonym dźwięczy góra starą opowieść nam plecie
Schody anielskie
Sadzawka
Swe odbicie znajdę w sadzawce
Gdzie patrzyłem za kijankami
Gdy wikliny na liści blaszce
Zaczynały srebrzyć piankami
W oczach moich ruch żółtobrzeżka
Co przepłynął nad mrocznym piaskiem
Tam gdzie pająk w sitowiu mieszka
Lotną jak wiersz odkryłem ważkę
Pierwsze wiosny natchnęły mocno
Rowem z wodą i tatarakiem
Z irysami żółtymi poniosło
Moje życie przez wieś – Itakę
Ziemia rodzinna
Pięciu
Pięciu braci zakonnych śpi pod prezbiterium
Pięciu braci złożonych na suchutki piach
W rozgardiaszu habitów jakby rąk misterium
Skleconych do modlitwy trzeci wiek już trwa
A rzeka wspomnień płynie wciąż oczodołami
Niosąc ranne prymarie i akcenty sum
Spać z kamieniem pod głową każe czujność tu
Pięciu braci zakonnych umartwia się dalej
Niepokonanych nawet lejącym się szlamem
Prochom i relikwiom
Pociąg do Lanckorony
Ten pociąg jest do Lanckorony
Już ciągnie poprzez leśny dukt
Żuka gnojarza drugi żuk
Pancerny pociąg się gramoli
I przejdą żuki jagód gaj
Tułaczy los przypominając
Gdy lasem ze ściśniętą krtanią
W milczenia wstępowałem jar
Lanckorona anielska
STUDNIA TRZECIEGO ANIOŁA
Serce bardziej otworzysz
Kącikiem ust Anioła
Z ulicy Jagiellońskiej
Ferro – czarny długopis
Zaczarowany pięknym kwiatem
Wszelki opór pokona
Aż wielko pomne dzieło
W studni wytropisz
W studni ,,Pieśń Nad pieśniami’’
A w wodnym odbiciu
Drga najczystsza liryka
W wód kamiennym półkolu
Nieśmiertelność tutaj zagadką
Płynie życie po życiu
Pod ściszonym rzęs daszkiem
A trzeba mozołu
Bo choć nie ma nic darmo
(Poza łaską wybrańca)
Stań pod Trzecim Aniołem
Wtedy korbę pokręci
I łańcuch z wiadrem do ust przybliży
Byś przyjął z rak Posłańca
Sukces rozgłos i sławę
Wraz z trzecim zaklęciem
Lanckorona anielska
Gospodarz w Lanckoronie
Krowa i cielę
Trójkolorowe
A kotów dwadzieścia sześć
Szczęścia jest wiele
Obora mruczy pieśń
Zwierzaki zdrowe
Od mleka błyszczy sierść
Gdy lud w kościele
Obora mruczy pieśń
A kotów dwadzieścia sześć
Burych i nakrapianych
Zawsze przynajmniej pięć
Jak na wystawie
Zaś sam gospodarz
Każdy wie
Że pracowity
Nigdy nie spity
Zna się na sprawie
Dogląda
Nie skąpi jeść
A kotów dwadzieścia sześć
Lanckorona anielska
Profil królowej
Błękitny przekrój Miasteczka
Prześwit nieb w złotych koronach
Biała nad wzgórzem owieczka
Tak pasie się Lanckorona
W ryneczku dziecięca trzódka
Z profilem dumnym królowej
Pną się do nieba z ogródka
Strofy najbardziej zmysłowe
Włosy błyszczące natchnieniem
Ciemne jak sekret onyksu
Jedno jedyne spojrzenie
Wskrzesi tysiące Feniksów
Błękitny przekrój Miasteczka
Prześwit nieb w złotych koronach
Biała nad wzgórzem owieczka
Tak pasie się Lanckorona
Złoto jesieni na rzęsach
Niesiesz w te dni wyciszone
Uśmiech jak biała hortensja
Przywołał lato na moment
Zrywać nie pójdę ja wrzosów
Z rąk nie wypuszczę motyla
Z śpiewem aniołów i kosów
Będę swe skrzydła rozwijał
Błękitny przekrój Miasteczka
Prześwit nieb w złotych koronach
Biała nad wzgórzem owieczka
Pasie się tak Lanckorona
Romantyczna Lanckorona* (tekst ten śpiewany przez Ilonę Bylicę
Występuje pod zmienionym tytułem - Lanckorona)
Euredyka
Jesteś moją miłością
W życie mnie poprowadzisz
Przez cztery pory roku
Baśniowej Lanckorony
W twych oczach błysk uśmiechu
Brylant uczucia zdradzi
Kobierce pod twe stopy
Jesienne sypią klony
Jesteś moją miłością
W życie mnie poprowadzisz
Przez cztery żywioły
Złote liści okruchy
Nitki babiego lata
I milknie chór owadzi
Lecz nawłoć solidago
Sercu doda otuchy
Jesteś moją miłością
W życie mnie poprowadzisz
Ścieżką wierszy urokiem
Nierozłączna z liryką
Niby duszy więź z ciałem
Życiu temu zaradzisz
Wpięta w łubinu kosmyk
Rusałką Euredyko
Romantyczna Lanckoron
wiersz dedykowany Annie German
Noc sekretna
Klonów statuy w nocy zgrzebnej
Ramiona odrętwiałe wznoszą
Przepływa dzień i oszałamia
Cywilizacji natężeniem
Ta jeszcze noc jest znieczuleniem
Noc w gwiazd stygmatach ssiesz z rozkoszą
W pająkach świateł sztucznych budzisz
Zmysłowe piękno i cierpienie
Od sukni czarnej i błyszczącej
Jak pąk gladioli lub irysa
Wybija światło księżycowe
I niebosiężna radość tryska
Niech spływa czułość jak na Capri
Niech działa magia przy cyprysach
Niech ciszę rozbijają wiosła
Łódka ulula jak kołyska
W igiełki lodu słupki kwiatów
Czarujesz berło mikrofonu
Jedwabne rozciągnięte usta
Dźwięczą zawilcem i barwinkiem
Wyszywasz ściegiem nut jak słowik
Czarny materiał nieboskłonu
Piosenka – srebrna ważka nocy
Najlepszym w świecie upominkiem
Romantyczna Lanckorona
Wiersz dedykowany wokalistce Ilonie Bylicy
Żegnając czerwiec
Koncert pszczół na robiniach
Płatki sfrunęły jaśminu
I nowy czar już odczynia
Swą lepką śliną wiklina
W nurt zapatrzone topole
Jak wartownicy nadrzeczni
Nakręca wiatr liści scholie
Od spodu biel tę uwiecznić
Biel co miłości jest piętnem
Biel co wzruszenia da nutę
Wraz z rośnymi łąkami mięknę
Porzucam mój dom skorupę
Łąki i bujność czerwcowa
Wyda się nieokiełzana
Świeżością lśni chrzan po rowach
Rozkwity i przekwitania
Słowo ostatnie na usta
Nurt czarodziejski przenosi
Czy jeszcze rży we mnie mustang
Któremu wiatr mierzwi włosie
Liryki lubaczowskie
Kochankowie na cementarzu
Za murem ciszy sen Jarosławia
Tłok ociężałych tanków – grobowców
Rykoszet spojrzeń lecących jak grad
Uderzy naraz z instynktem łowców
Lepiej z drzewami o życiu rozmawiać
Dwójca drzew jednym staje się ciałem
Pnie się do góry w miłosnym splocie
Para kochanków pod nieba dach
Ptaki muskają skrzydłem w przelocie
Zgrzebne korony z Sierpnia zapałem
Ciała przyległe łonem i piersią
W charyzmatycznej modlitwie ramion
Para kochanków jawor i grab
Związków odwieczną wyraża stałość
Miłość triumfuje zawsze nad śmiercią
Liryki lubaczowskie
Gdy powrócę do Lanckorony
Gdy tu wrócę bruk na rynku ucałuję
Zagra lśniący kamień - lirnik w słońca strunie
Gdy tu wrócę chatom wszystkim się pokłonię
Bramy swe otworzą do ogródków woni
Sieni próg przekroczą lanckorońskie koty
Przy zapiecku legnie pies dwubarwnooki
Na ruinach zamku spotkam znowu Paź królowej
Co jaskółczym wyczaruje wiersz ogonem
Pod błękitem góry nową baśń napiszą
Po uliczek muzy zlecą się zaciszu
Gdy tu wrócę w kramy wejdę kolorowe
I korale znajdę w nich jarzębinowe
A dziewczęta dalej będą splatać wianki
Z kwiatów łąk ziół lawendy macierzanki
Czarodziejski wiatr piosenki zawiruje
Mieszczki suknią bordo w tanie zafaluje
Gdy tu wrócę studni tych anielskich lustra
Znów przemówią do mnie przez magiczne usta
Pod beskidzkim niebem
To było miejsce
To było miejsce jedyne
Murem odcięte jak getto
Wydało się nam Edenem
To było miejsce strzeżone
Przez cherubiny dwóch topól
Ze światła mieczami w dłoni
To było miejsce nietknięte
Życiem tej wsi napuszonej
Jak pawi ogon rozpiętej
To było miejsce bez skazy
W wiatru wsłuchane szept w sadzie
Gdzie wiersze znalazły azyl
To było miejsce gdzie Cedron
Jak koń bez jarzma cwałował
I wszystko tworzyło jedność
To było miejsce dalekie
Od pleśni wsi prawie miejskiej
Wyścigu szczurów i piekieł
Na pastwę losu rzucony
Stary oddalisz się dworze
I znikniesz z kwiatem jabłoni
Pod beskidzkim niebem
Gra
Wszyscy jesteśmy aktorami
Lepszymi bądź gorszymi
Jeśli
Z małej litery wielki świat
To z dużej to co w wieszczej pieśni
Gdyż dotąd kraj niezaorany
Chmurne jest niebo zła pogoda
Na czole zmarszczki bruzdy w polu
Mefistofeles wypadł z kart
Gdzieś na zakręcie na zakolu
Opowieść niesie ciemna woda
Na dnie światełko jakieś pełga
Odsłania nieodkryte lądy
Od nowa zaczynamy start
Mijając krąg dziadowskich modlitw
Zbliżając się do ogni Elma
Dedykuję Jerzemu Treli, 01.06.2013
Nad grobem
Bez twarzy Matka Boska milczy
Straciła ręce i wietrzeje
Jak się na takiej zakotwiczyć
Pod kasztanowców wiecznym cieniem
Śpi w czarnej działoszyckiej ziemi
Dziewczyna pochowana żywcem
Portret nagrobny wciąż się mieni
I łuska światła błyszczy w grzywce
Lecz Matka Boska jak bezradna
Łask nie rozleje z braku rąk
Na skargi głucha matka żadna
A może wiersz naprawi błąd
Wiersze z Ponidzia i Działoszyc
Synagoga w działoszycach
W sercu Miasteczka budowla ceglana
Dźwiga sklepienie niebieskie i gwarzy
W dialekcie ptasim od białego rana
To synagoga z gołębiem na straży
Na gzymsach i ościeżach okien siada
Przeważnie taki w siwym z piór chałacie
W miejsce kantora gołębia gromada
Pod gołym niebem grucha rzewny pacierz
Bieleją tynki starej synagogi
Na obramieniach otworów okiennych
Po murach pasy biegną w rytmie drogi
W tle Działoszyce piszą dawny dziennik
Wiersze z Ponidzia i Działoszyc
Stary swiat
Za motylami i ważkami
Biegałeś w krótki czas objawień
Starczyło by przedłużyć młodość
A teraz w każdej oczko pawie
Dziewczynie napotkanej olśni
Chłonąłeś intensywne barwy
I wzory lotną chłopca duszą
I stałeś się jak łąka latem
Upięta w broszki i kokardy
Zakląłeś w wiersze świat przenośny
I tamte grudki ziemi krusząc
Przygotowałeś grunt poezji
Ze był tak dobry niczym kruszon
W cieście drożdżowym twojej babki
I stary świat ten w tobie rośnie
Gliniane wiersze, Wydawnictwo Miniatura
Śpiew pałki wodnej
Wejść w rozluźnione trawy wodne
Uległe lekkim poruszeniom
Ten wymiar wody pierworodny
Przeróżnych zjawisk stał się sceną
Lecz objawiały się stopniowo
Subtelne brzmienia i wibracje
Mieszanie wody *chrząszcza płetwą
Dały ci świata afirmację
Oczko sadzawki cię urzekło
Żebyś wyśpiewał to i owo
Wyrosła z wody jak ta pałka
Miła i gładka i strzelista
Na blaszkach liści jak cymbałkach
Cicho brzmiał wiatr idealista
A pałka pochylała głowę
Ptasio jej włosy się pierzyły
Puszyste na blond rozjaśnione
Nutami ważek z liściolinii
Ziemia i niebo poruszone
Śpiewała pałka zaświatowo
Gliniane wiersze Wydawnictwo Miniatura
*Chodzi o chrząszcza wodnego Pływaka żółtobrzeżka
Oaza
Bramą wchodzi snop światła
Półmrok jeszcze się przędzie
Promienie przez lunety
Jak klisza się przewiną
Oczu jasność nastanie
Róg obfitości będzie
Z ust twoich się wylewać
Boś wiosenną dziewczyną
Przez twe oczy zielone
Mądre oczy i czoło
Od nowa budzę wiersze
Napoję cię ich jadem
Ty jak możesz przychodzisz
Na krótko Persefono
W szepcie łąki twe kroki
Usłyszałem jak Hades
Pełnia maja się zbliża
Euforia za euforią
Mocniej pachnących kwiatów
Oszałamia ekstaza
Ale oczy twe koją
I chłodzi marmur czoła
Jesteś jak na pustyni
Upragniona oaza
Dedykuję Tatianie
Kwiaty Wschodu Wydawnictwo Miniatura
Wernisaż 100-lecie ludobójstwa
Wodospad kwiatów pod Araratem
Tworzy gehennę tego narodu
Wchodzisz w ocean czerwonych róż
Kwiaty zastąpią niejedno słowo
Wyrażą miłość opłaczą stratę
Czarny materiał jak tło na scenie
Form metalicznych źródła wybiją
Z kosmicznych i dziejowych burz
Gdzie zdjęcie z krzyża i ciało Syna
Opłakiwane i naród cieni
Gdzie los przeznacza każdemu z Ormian
Dzielić po części owoc granatu
I nigdy się nie skończy tusz
W którym zawiera się akt dramatu
Którym się pisze krwawa historia
Motywy ormiańskie i inne Wydawnictwo Miniatura
Sekrety Szeherezady
Jej ciemne włosy skrywały
Sekrety Szeherezady
I nuty się już wiązały
W ciąg niezwyczajnej ogłady
Jej ciemne oczy jaśniały
A usta chłonęły czerwień
Gdy w księżycowe omamy
Kwiaty zamknięte jak w berle
Ze srebra wysnuta nuto
Sen sprowadziłaś na króla
Szeherezado, już jutro
Będziesz go znowu rozczulać
Motywy ormiańskie i inne, Wydawnictwo Miniatura
Dedykuję Walerii Bojczenko